Tymon and the jam sessions

Tego wieczoru wybraliśmy z Olą do Galerii Projekt Cafe na koncert Tymona Tymańskiego, oboje znamy jego twórczość w dość umiarkowanym stopniu, ale “ratuj mnie jesienny mały boże” jest w codziennym obrocie od lat, a jakby lepiej pogrzebać, jeszcze kilka cytatów by się znalazło. Tak więc nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać pojechaliśmy. Na miejscu przywitało nas wiele znajomych twarzy, Leo Pik, Dima Gorelik, Andrzej i Jola Kupniewscy. Rodzinna atmosfera oraz wypchna po brzegi kawiarnia - zewsząd słychać było rozmowy, nerwowe śmiechy, bo zbliżała się godzina dwudziesta, a artysty wciąż nie było. Mijały kolejne minuty, pojawiła się wiadomość, że są opóźnienia, bo pod pociąg, którym jechał Tymon rzucił się samobójca. Ale jedzie, już jest coraz bliżej. Znów upłynęło trochę czasu, wiadomości były niejednoznaczne. Czuć było wiszące w powietrzu napięcie. Na szczęście na sali byli fantastyczni muzycy - najpierw miejsce na scenie zajął Dima, dając popis wirtuozerii, potem Leo zabrał nas w liryczne obszary swojej twórczości. Ale Tymona wciąż nie było, a napięcie rosło. Do muzyków dołączył Andrzej na harmonijce i zaczął się regularny jam session. Muszę powiedzieć, że było w tym coś niesamowitego - połączenie napięcia, radości z grania i czystej zabawy. Na koniec zapadła decyzja, koncert Tymona odbędzie się następnego dnia. 

Nastał następny dzień. Miałem wrażenie, że właściwie nie wychodziłem z Galerii, która powoli zapełniała się ludźmi. Było ich chyba jeszcze wiecej, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe, bo każde wolne miejsce było zjęte. Koło 18 przez drzwi przeszedł Tymon i się zaczęło. Nazwać to, co zawładnęło publicznością na następne dwie godziny strumieniem świadomości, to nic nie powiedzieć. Rwący nurt chaotycznej narracji układał się w niezwykle spójny obraz artysty, jego ADHD, anegdoty mieszały się ze sobą, czasem ciężko było połączyć wątki, ale nie dało się oderwać od żadnego - alkohol mieszał się z kinem, muzyka z przyjaźniami, szczypta medytacji, garść polityki, niekończące się wycieczki w każdą możliwą stronę, a także kilka w te niemożliwe. Już sama opowieść byłaby niezwykłym występem, ale Tymon też śpiewał. Piosenki śpiewane prosto z serca, na pełnej, bez hamulców, z humorem, bez cenzury.

Oba wystepy na długo zapadną w mojej pamięci, mam nadzieję, że choć część tej atmosfery udało mi się uchwycić na zdjęciach.

Next
Next

Pablopavo i ludziki