Nazareth i Leash Eye w Progresji

Na koncert Nazareth trafiłem trochę przypadkiem, bo przez zespół Leash Eye, który grał jako support. Jakiś czas temu napisałem do nich, czy nie potrzebują zdjęć i ponieważ upłynęło sporo czasu, zupełnie o tym zapomniałem, dlatego gdy Arkadiusz, gitarzysta zespółu napisał do mnie dzień przed koncertem, że się udało, byłem totalnie zaskoczony i, co trochę krzyżowało plany, chory. Jednak taka szansa mogła już się nie powtórzyć, więc spakowałem chusteczki, coś na zbicie gorączki i pojechałem do Progresji.

Jak zawsze koncert to dla mnie w dużej mierze spotkania, tak samo było i w tym wypadku. Kilka słów zamienionych w kolejce, wymiana wspomnień, wrażeń, kręcąc się przed koncertem, przypadkowe spotkania - strasznie to lubię. Chwilę potem na scenę wyszedł zespół Leash Eye i się zaczęło. Niezwykła dawka energii, fantastyczny klimat, charyzma wokalisty i radość z gry były właściwie namacalne. Świetny występ. 

A potem na scenę wyszedł Nazareth i totalnie pozamiatał. Swoboda, z jaką nawiązywali kontakt z publicznością, pozytywne emocje, które płynęły ze sceny, piosenki, które brzmiały niezwykle świeżo. Długo będę wspominać ten koncert.

Next
Next

Rafał Bohatyrewicz w Galerii Projekt Cafe